czwartek, 30 stycznia 2014

Od Willow cz.II

Wyprawa Willow część II
~Mamoo!-usiłował obudzić mnie smok~Mamo, popatrz co mam!
Usiadłam i przeciągnęłam się. Świtało. Wyszłam z nory. Zimowe, poranne powietrze orzeźwilo mnie bardzo szybko.
-No co tam? Gdzie jesteś?-zawołałam. Wkrótce Trai nadfrunął, na pysku widniały kropelki krwi.
~Serwus Willow!-przywitał się wesoło.~Właśnie upolowałem śniadanko! Chodź, zanim zmarźnie na kość.
Zmieniłam się w wilka i pobiegłam za nim. Niebawem wyczułam zapach świeżo zabitej sarny. Zaburczało mi w brzuchu. Na miejscu kręcił się lis.

Dostrzegł nas i spłoszony powiedział:
-Oj! To jednak wasze?-zawiedziony zaczął sie wycofywać.-Szkoda...
-Poczekaj!-krzyknęłam za nim. Uniósł łeb z nadzieją.-Nie damy rady zjeść sami całej sarny! Częstuj się!-zachęciłam. Trai już dawno zaczął jeść. Tylko na chwilę wynurzył się z rozpłataneg zwierzęcia, aby mi przytaknąć.
-Naprawdę, mogę?!-ucieszył się rudzielec podchodząc z powrotem.-Jak mógłbym się odwdzięczyć? Idziecie gdzieś? Znam tą krainę jak własną kieszeń! Zaprowadzę was wszędzie!-zaoferował się pochłaniając przy tym wielki kawał mięsa.
-To się świetnie składa, bo akurat jesteśmy w trakcie wyprawy do Latających Wysp. Pomożesz nam się tam dostać?
-To niebezpieczne miejsce...-zawachał się lis.-Dużo smoków-dorzucił zerkając niepewnie na Trai'a.
-Prooszę!
-Nigdy tam nie byłem...Schemat Latających Wysp to coś jakby spore, latające skały porośnięte drzewami. Widziałem je, owszem. Unoszą się na wysokości około 2000 metrów. Są stąd oddalone o dwa dni marszu po lądzie, ale jeszcze trzy dni w górze -westchnął pogryzając kość.
-Musimy się tam dostać!-oznajmiłam zcierając łapą krew sarny z pyska.
-No dobrze. Dzięki wam nie umarłem z głodu!-zgodził się nasz rudy przyjaciel odbiegając kawałek. Zatrzymał się jednak i zwrócił głowę ku nam.-A tak na przyszłość, to jestem Ferdynand-lis!
-Willow-człowiek-wilk...
~Trai-smok!
Ferdynand uśmiechnął się po lisiemu.
-Więc ruszajmy moi drodzy!-zachęcił wchodząc między drzewa. Poszliśmy za nim. Okazał się świetnym przewodnikiem. Z wprawą omijał zbyt głębokie zaspy, grzęzawiska, siedliska co groźniejszych leśnych strzyg czy chochlików. Dobrze wiedział gdzie można się przespać, lub którędy do wody. My mieliśmy tylko zadbać o jedzenie...
-No więc moi drodzy...-zaczął gdy układaliśmy się do snu przy ognisku, w małej grocie.-Jutro będziemy musieli się rozstać. Gdy wzejdzie słońce, ujrzycie w górze Latające Wyspy. Wzlećcie pionowo razem ze wschodem słońca. Smoki was wtedy nie ujrzą, bo światło porazi im wzrok. Wam ono nie przeszkodzi...
-Dziękuję za radę-powiedziałam nieco ze smutkiem. Bardzo polubiliśmy Fernanda.-Na miejscu już jakoś sobie poradzimy.
-Nie wątpię, jesteś silna.
-Bez przesady!-zaśmiałam się odrobinkę zażenowana.
-To prawda. Zwierzęta potrafia wyczuć aurę magiczną każdego. Twoja jest niezwykle mocna. Wiele świata zwiedziłem, ale pierwszy raz spotykam kogoś takiego...
-Oby ta aura no coś się zdała!-uśmiechnęłam się przytulając się do smoka. Urósł do rozmiarów średniego psa. 
-Oby...-powtórzył lis kładąc się obok mnie. Po chwili spaliśmy jak kłody. I minęły dwa kolejne dni wyprawy.
<cdn.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz