Pewnego razu wpadłam jak co dzień do biblioteki. Moją uwagę przyciągnęła
jedna książka. Wzięłam ją i zaczęłam czytać. Opisywała fascynującą
krainę- Latające Wyspy. Im bardziej zagłębiałam sie w lekturę, tym
mocniej chciałam zobaczyć ją na własne oczy. Dodatkowo zachęcał mnie do
wyruszenia, czekający tam skarb-Pióro Pierwszego Najpotężniejszego
Pegaza. Uznałam, że jak tylko skończę czytać to przystąpię do wyprawy na
Igłę Arianny. Była to nazwa zamku, istoty tam żądzącej.
Przez jakiś czas mój dzień wyglądał tak:
-Pobudka i czytanie w łóżku
-Poranna toaleta
-Śniadanie
-Zbieranie prowiantu oraz innych przydatnych rzeczy
-Czytam
-Karmienie Rose i Trai'a
-Obiad
-Wyrzucanie rzeczy, które jednak się nie przydadzą
-Czytam dalej
-Kolacja
-Czytam
-Trenowanie z Trai'em
-Czytam aż zasnę
Kiedy wreszcie przeczytałam wszystko i miałam zapakowaną torbę, była
niedziela. Zaplanowałam, że wrócę za 10 dni najpóźniej. Chciałam
wypocząć ten jeden dzień i wyruszyć dopiero w poniedziałek. Pod wieczór
Trai'owi udało się zmrozić lekko powierzchnię wody w misce. Niby nic,
ale biorąc pod uwagę, że miał mniej niż tydzień, to robił postępy. Był
już trochę większy od kota oraz dwa razy dłuższy. Innymi słowy, dorósł
wystarczająco aby ruszyć ze mną.
Poniedziałkowym rankiem wstałam i pobiegłam do kuchni. Najedliśmy się
razem ze smokiem do syta. Później polecieliśmy z powrotem do pokoju.
Wciągnęłam na nogi skórzane buty z wysokimi cholewami. Następnie
włożyłam płaszcz podróżny, do pasa przypięłam miecz, na ramię wzięłam
torbę.
~Mamo chooodź!-ponaglał smok krążącmi nad głową.
Wyszliśmy z zamku razem ze wschodem słońca. Chmury ślicznie różowiały, na niebie wciąż widniał blednący księżyc.
-Idziemy!-oznajmiłam i ruszyłam dziarskim krokiem w las. Pod koniec dnia znaleźliśmy się daleko poza terenami watahy.
-Gdzie by tu przenocować?-zastanawiałam się. Wkrótce znalazłam
odpowiedź. Idąc poślizgnęłam się na lodzie i zsunęłam sie ze skarpy.
Upadłam tuż obok wejścia do nory w ziemi. Weszłam do środka rozglądając
się. W głębi chrapał niedźwiedź.
~Trai, chodź!-przywołałam smoka. Wkrótce nadleciał.
~Uuu! Dobre miejsce Willow. Ale co z misiem?-zapytał. Wzruszyłam ramionami.
~Jeśli mu nie przeszkodzimy w śnie, to będzie mu wszystko jedno-odparłam
siadając obok lokatora nory. Wyjęłam z torby kanapki, jabłko i suszone
mięso dla Trai'a. Zjedliśmy wszystko do ostatniego kawałka.
Po krótkim treningu smokowi udało się wydmuchnąć mroźną mgiełkę. Na
zeschłych liściach, leżących w jej zasięgu pojawił się szron.
~Brawo mały!-pochwaliłam go.~Coraz lepiej Ci idzie, a teraz
spać.-nakazałam przytulając się do ciepłego niedźwiedźa. Trai ułożył się
w nogach.
~Dobranoc!-pisnął.
~Dobranoc-szepnęłam ziewając.
I właśnie tak rozpoczęła się nasza wyprawa.
<cdn.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz