wtorek, 1 kwietnia 2014

Od Willow - Wspomnienia part 2

Siedziałam chwilę w ciszy. Myślałam o domu.
-I tak już tam nie wrócę!-oznajmiłam wojowniczo. Ucieczka z tamtąd to równocześnie najlepsze i najgorsze co zrobiłam w życiu. Zależy od punktu widzenia...
Wolałam mieszkać z watahą niż tam. Do narodzin mojego brata żyło mi się dobrze. Niestety tamten bachor przyszedł na świat i zepsuł absolutnie wszystko. Miałam wtedy sześć lat. Na początku nie mogłam się doczekać rodzeństwa, ale zamiast wszechobecnej radości przyszło ogromne przygnębienie. Dlaczego? Otórz mój brat urodził się chory. To spadło na nas jak grom z jasnego nieba, zupełnie niespodziewanie. Nie rozumiałam czemu nie mogę się z nim bawić, a nikt nie chciał mi tego wytłumaczyć. Rodzice zupełnie przestali się mną martwić. Liczył się tylko tamten dzieciak, którego nawet nie pozwolili mi zobaczyć. Musiałam oddać mu swój pokój i przenieść się do przegniłej klitki służącej dotychczas jako schowek na miotły. Niezbyt miłe? Ha! To był dopiero początek...
Zaczęto mnie traktować jak służbę. Harowałam niczym wół od świtu do zmierzchu. Musiałam codziennie sprzątać cały dom jakby nadchodziło Boże Narodzenie, gotować posiłki, z których dostawałam tylko resztki, ale też moje oceny musiały być perfekcyjne. W szkole wcale nie pomagali, wręcz przeciwnie. Zawsze tylko: "Tobie wszystko przychodzi z łatwością, taka jesteś dobra. Może pójdziesz na ten konkurs? Przecież nawet nie musisz się do niego uczyć!" albo: "Jakaś ty wesoła! Tyle się uśmiechasz. Chciałabym być tak jak ty, ale nie potrafię. Cały czas jestem zmęczona, w tej szkole tyle roboty dają!". Zdradzały mnie tylko podkrążone oczy...
Potem nadeszło najgorsze. Pewnego dnia zostałam zawołana przez rodziców na rozmowę. Już miałam nadzieję, że może jednak się zmartwili o mnie. Nic bardziej mylnego! Mama powiedziała wtedy bezbarwnym głosem:
-Potrzebujemy pieniędzy na lekarstwa dla twojego brata. Załatwiliśmy Ci pracę w pewnym lokalu. Jeśli się sprawdzisz, twój braciszek przeżyje.
-Co to za praca?-zapytałam, nerwowo patrząc na tatę. Odwrócił wzrok.
-Znasz dzielnicę, gdzie jest najwięcej czerwonych latarń? To tam- odpowiedział oschle. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
-Nie...-wyjąkałam cicho.
-Co tam mruczysz?
-Nie zrobię tego...-szepnęłam nieco głośniej.
-Co proszę?
-Nie zrobię tego!-krzyknęłam podrywając się. Spojrzeli na mnie beznamiętnie.
-Owszem zrobisz. I pójdziesz tam jeszcze dziś. Chcesz mieć na sumieniu własnego brata?-odezwał się ojciec.
-Nawet nie wiem jak on wygląda! Jak ma na imię! Nic!-wrzasnęłam ze łzami w oczach.-I wiecie co?! Wolałabym żeby umarł! Mogłabym go sama zabić!
Po tych słowach otrzymałam potężny cios w twarz od matki. Potem kolejny, i jeszcze jeden, i jeszcze, aż wreszcie straciłam przytomność.
Obudziłam się w obcym miejscu z obcym facetem obok. Chyba właśnie skończył mnie rozbierać. Spróbowałam się poruszyć. Rozejrzałam się przerażona. Chciałam wstać i uciekać. Zorientowałam się, że to niemożliwe. Byłam przywiązana do łóżka.
-N-n-n-nie...-wyszeptałam cała się trzęsąc.-Nieee!!!
Wydarłam się na cały głos. Pokojem wstrząsnęła potężna fala. Więzy opadły. W pomieszczeniu rozpętało się piekło. Facet zaczął krzyczeć w panice. Potem ucichł, gdy ścisnęłam go za gardło. Udusiłam go bez mrugnięcia okiem.
-Nie pozwolę...-wyszeptałam ochryple.
Meble wokół płonęły. Założyłam leżące na podłodze ubrania. I podeszłam w stronę wyjścia. Nie czułam już nic, poza bezbrzeżną obojętnością. Wyrwałam drzwi z zawiasów kiwnięciem palca. Przeszłam przez salon nie zwracając uwagi na biegające dokoła i krzyczące w przerażeniu prostytutki. Za mną "szedł" ogień. Wszystko dokoła płonęło. Spojrzałam za siebie. Mój wzrok padł na lustro. Miałam nienaturalnie zielone oczy niczym dwa szmaragdy. Nigdy tak nie wyglądały. Owszem, normalnie były zielonkawe, lecz nie aż tak intensywnie.
-Chodź już stąd-powiedziałam do siebie zupełnie z nienacka. Był to zdecydowany, obco brzmiący głos. Posłuchałam go i odeszłam zostawiając płonący burdel za sobą.
Następnego dnia obudziłam się w swoim łóżku. Podbiegłam od razu do lusterka. Oczy miały zwykły zielonoszary kolor.
Przy śniadaniu rodzice zachowywali się normalnie. Czytali poranną prasę jak gdyby nigdy nic.
-N-no i jak z tą moją pracą?-zapytałam. Spojrzeli po sobie zdziwieni, potem matka odparła:
-O co Ci chodzi? To co zwykle. Masz odkurzyć cały dom, zmyć naczynia, wytrzeć półki, umyć okna i podłogę, zrobić obiad...-wyliczała jeszcze przez jakiś czas moje stałe obowiązki, które znałam na pamięć.
-Yyy...-zająknęłam się.-Wy nie pamiętacie nic, co nie?-wydusiłam wreszcie.
Nastąpiła niezręczna cisza.
-Aha! No tak!-odezwał sie ojciec.-Zrób jeszcze zakupy...-po czym wrócił do czytania gazety. Nagłówki informowały o pożarze w domu publicznym.
Najwyraźniej coś wykasowało im pamięć. Od tamtego czasu przestali być tak uciążliwi. Starczyło, że wypełniałam swoje obowiązki, a zostawało mi trochę czasu na odpoczynek. Wcześniej wymyślali najróżniejsze sposoby, żebym nie miała choćby chwilki wytchnienia. Mimo to zaczęłam się ich obawiać. Skoro byli gotowi iddać moje ciało byle komu za pieniądze, strach pomyśleć do czego byliby zdolni w ostateczności. Zawsze na myśl o nich, dostawałam gęsiej skórki. Na szczęście to już dawno za mną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz