Nastał ranek. Promienie słońca wpadały przez okno prosto na moją twarz. Siedziałam na łóżku, skierowana w stronę okna. Miałam spuszczoną głowę, po policzkach spływały słone łzy, a to wszystko dlatego, że chłopak, w którym się zakochałam odszedł z Watahy. Byłam smutna, przygnębiona i rozdarta. Słyszałam kroki zza drzwi. Wszyscy schodzili się do jadalni na śniadanie. Ja siedziałam bez ruchu. Patrzyłam na niebo i zastanawiałam się dlaczego odszedł. Nagle coś mnie tknęło, otarłam łzy i wstałam. Nie ruszyłam w stronę drzwi lecz otworzyłam okno na oścież. Świeże, chłodne powietrze dmuchnęło mi w twarz. Usiadłam na parapecie i spojrzałam w dół. Mój pokój znajdował się dosyć wysoko. Niemiałam zamiaru nic robić tylko siedzieć i jakby to stwierdził 1 z moich martwych przyjaciół, użalałam się nad sobą. Po chwili usłyszałam głos zza drzwi.
-Ktoś chyba nie zamknął okna w pokoju, idźcie ja zaraz dołączę… -rzekł ktoś chwytając za klamkę.
Powoli otworzył drzwi. Ja nawet nie spojrzałam w tamtą stronę, patrzyłam na korony drzew.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz