poniedziałek, 6 stycznia 2014

Od Willow d.c. Marcus'a

Spałam jak kłoda. Kiedy wreszcie się obudziłam, leżałam u siebie w łóżku. Najwidoczniej Marcus mnie tu zaniósł.
Rozebrałam się i owinęłam ręcznikiem. Następnie wyczarowałam dwa żywiołaki: wody i powietrza. Podałam im swoje ubrania i rozkazałam pierwszemu:
-Masz je uprać, a ty-zwróciłam się do drugiego-masz je wysuszyć. Później obydwoje sie rozpłyńcie-gdy żywiołaki odeszły, poszłam do łazienki wziąć prysznic. Z szafy w pokoju wyjęłam czarne getry, czerwoną tunikę na krótki rękaw, czarny zapinany sweter i grube, wełniane skarpety. ubrałam się i ruszyłam do głównych schodów, na śniadanie.
-Ojejku, ile stopni! Wieki mi zajmie zejście-westchnęłam. Po chwili dodałam olśniona- Znam lepszy sposób! Zjadę po poręczy- jak powiedziałam tak zrobiłam. Śmiejąc się w głos zjechałam na dół w zawrotnym tempie. Kiedy weszłam do jadalni, większość już była.
-Dzień dobry wszystkim!-przywitałam się. Kate pomachała do mnie wskazując krzesło obok.
-Willow! Twój własny śmiech Cię wyprzedził-powiedziała.- Zobacz co mój brat je na śniadanie!
Wytężyłam wzrok, aby zobaczyć talerz Eliasa z naleśnikami.
-No co? Dobre są-odezwał sie do siostry.-Może chcesz jednego?-zwrócił się do mnie.
- O nie, nie, nie, nie! Najadłam się nimi wczoraj tak, że nie mogłam spać.
-Ja też!-zaśmiała się Kate.
-Dlaczego tak mocno mrużysz oczy?-zapytał chłopak siedzący naprzeciw mnie. Rozpoznałam go po głosie, jako Marcus'a.
-Szczerze powiedziawszy, to od dziecka jestem krótkowidzem-odpowiedziałam nieco zażenowana.- I trochę wstyd, bo nawet jak nauczyłam się czarować, to nie mogę tego wyleczyć.
-Ale ja mogę!-odparł Elias.-Jestem Głównym Lekarzem.
-Naprawdę?! Mógłbyś?!-ucieszyłam się.
-Jasne-odezwała się Kate.- Mój brat to profesjonalista!
-Przysuń się tu-nakazał.- I otwórz szeroko oczy-zrobiłam jak chciał. Elias wyciągnął z apteczki mały flakonik z przezroczystym płynem, który wkroplił mi do oczu. Zamrugałam gwałtownie. Kiedy podnioslam wzrok, ostrość widzenia z dzieciństwa powróciła. Niezmiernie ucieszona, uściskałam lekarza.
-Yay! Elias, jesteś mistrzem!
-Nie no, bez przesady-żachnął się-Ale wisisz mi naleśnika!-dodał.
-Masz to jak w banku!-obiecałam i wróciłam na swoje miejsce. Spojrzalam przed siebie. Marcus zniknął. Wzruszyłam ramionami i kiwnięciem palca przysunęłam dzbanek, z którego nalałam sobie herbaty. Po kilku dodatkowych kiwnięciach dłońmi, na moim talerzu leżały grzanki z dżemem. Zjadłam śniadanie prowadząc pogawędkę z Kate i jej bratem.
-Jakie masz plany na dziś?-zapytała dziewczyna w czasie jak sprzątałam po sobie.
-Hmm...Dużo się uśmiechać i poznać pałac od deski do deski, ale napierw odwiedzę stajnię.
-Tylko się nie zgub! Zamek jest ogromny!-przestrzegła na pożegnanie.
-Bez obaw-powiedziałam zabierając ze sobą dwa jabłka, butelkę wody i kanapkę.
***
-Uszanowanko Rose!-przywitałam swojego jednorożca.-Mam coś dla Ciebie!- parsknęła przyjaźnie w odpowiedzi. Dałam jej jedno jabłko do zjedzenia i sprawnie ją oporządziłam.
-Chcesz wyjść na dwór?-zapytałam.-Ale ostrzegam! Zimno tam jak nie wiem!
Moja klacz zdecydowała, że jednak zostanie w boksie. Pogłaskałam konia po szyi i odeszłam.
***
Zanim tu trafilam, mój zmysł orientacji był beznadziejny. Nie znałam nawet położenia najważniejszych ulic w miasteczku, w którym mieszkalam od urodzenia prawie szesnascie lat! Bałam się, że pogubię drogę w zamku. Jednak, dziwnym trafem czułam sie tu jak u siebie w domu. Spacerowałam więc po swoim nowym miejscu zamieszkania, poznajac wszystkie jego zakamarki. Cały czas wiedziałam gdzie jestem co przynosiło mi niezmierną ulgę. Zaczęłam od podziemnych lochów. Wszystkie cele byly puste, lecz nadal wyczuwało się tu posępna atmosferę. Wyszłam z tamtąd tajnym korytarzem, którego wejście znajdowało się w jednej z celi. Instynktownie wynajdowalam takie przejścia, zapewne dlatego, iż czytałam mnóstwo książek pełnych takich tajemnic. Po zwiedzeniu strychu i zjedzeniu drugiego sniadania, miałam w małym paluszku cały pałac. Poza jednym pomieszczeniem, które zostawiłam sobie na deser. Już na wejsciu do biblioteki, przywitał mnie słodkawy zapach starych książek. Rozejrzałam się dokoła. Przez ogromne okna wpadało tu dużo światła. Zamiast parapetów były czerwone tapczany, a na nich mięciutkie poduchy i cieplutkie koce. Na środku sali stał owalny, mahoniowy stół. Usiadłam oniemiała na ciemnym blacie mebla. Właśnie siedziałam w miejscu wyjętym wprost z mych snów. Znalazłam się w sytuacji o jakiej wcześniej mogłam tylko czytać. Mieszkałam w tak pięknym miejscu, otoczona przez wspaniałych ludzi, którzy przywrócili mi wzrok. Mogłam robić czego tylko dusza zapragnie, bez strachu przed zrzędzeniem rodziców. Władałam potężną magią jakiej każdy by pozazdrościł. A na dodatek miałam masę książek do czytania! Moje serce drżało tak jak to robi tylko gdy jesteśmy naprawdę szczęśliwi, gdy spełniają się nasze marzenia. Sala biblioteczna wypełniła się moim dźwięcznym śmiechem poprzez łzy. Łzy szczęścia. Łkałam i chichotałam na przemian, aż zabrakło mi sił. Wtedy podeszłam do regału z książkami i wybrałam pierwszą lepszą. Usadowiłam się na tapczanie przy oknie, za którym pruszył śnieg i owinięta w koc przeniosłam się do krainy mojej drukowanej towarzyszki.
***
Gdy z wypiekami na twarzy skończyłam czytać, nadeszła pora obiadu. Wyślizgnęłam się cichaczem na korytarz. Po drodze napotkałam długowłosą dziewczynkę o fioletowych oczach.
-Hej! Też idziesz na obiad? Jesteś Liriam, prawda?-zagadałam do niej.
-Cześć Willow. Masz rację. Idę na obiad i nazywam sie Liriam. Zwiedziłaś już zamek?-zapytała z uśmiechem.
-Caalutki!-przyznałam. Dotarłyśmy do schodów.
-Nauczyć Cię fajnej sztuczki?-zapytałam raptownie. Dziewczynka przyjrzała mi sie z zainteresowaniem.
-Jasne! Jakiej?
-Schodzenia super szybko na dół!-oznajmiłam siadając na poręczy- Siadaj mi na kolana, to zjedziemy razem!
Liriam zrobiła tak jak ją poprosiłam i pomknęłysmy w dół zaśmiewając się do utraty tchu. Znalazwszy się na dole zauważyłam Marcusa opartego o kolumnę. Postawiłam koleżankę na ziemi.
-Biegnij czym prędzej do jadalni i zajmij mi miejsce, dobrze? Zaraz do Ciebie dojdę-obiecałam. Liriam przytaknęła i śmignęła korytarzem z prędkością światla. Patrzyłam za nią zdziwiona.
"Szybka jest!"-przyznałam w myślach.
-Mogłyście się połamać na tych schodach- usłyszałam głos Marcusa za plecami. Odwróciłam się do niego i powiedziałam odważnie:
-Dałabym sobie radę bez problemu!
Popatrzył na mnie pobłażliwie.
-Oczywiście-odparł z ironią- Tak samo jak wczoraj wieczorem, kiedy ledwo stałaś na nogach- zarumieniłam się.
-Spać mi sie chciało i tyle! A poza tym, dlaczego nie traktujecie mnie poważnie? Tak jak Felixa na przykład?
-Szczerze?-zapytał. Pokiwałam głową wydymajac usta jak dziecko.
-Bo zbytnio się wszystkim zachwycasz i za dużo się uśmiechasz, żeby budzić respekt-walnął prosto z mostu.
-W takim razie trudno!-wzruszyłam ramionami- Wolę tak jak mam być smutasem!
Spojrzał na mnie z ukosa i uśmiechnął sie pod nosem.
-No co?! Bawi Cię coś?

<Marcus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz