Pędziłam przez las na ukochanym koniu Pielgrzymie.Uciekałam.Przed ludźmi Cesare'a.Mimo ze zabili mi rodziców,nie zamierzałam się mścić.Mszczą się słabi,a ja słaba nie byłam. Odwróciłam się i rzuciłam dwa elektryczne pociski we Flay i jakiegoś innego czarnowłosego chłopaka(prawdopodobnie Kelwina),który przebił strzałem z kuszy skrzydło mojego rumaka żeby nie wzleciał.Zawrzał we mnie jeszcze większy gniew.Wiedzieli że nie go nie zostawię.
-Hugin i Mugin,na nich.
Kruki mojego ojca ze skrzekiem zawróciły i zaatakowały wrogów.
-Pi uciekaj. Odnajdę cie.
Zeskoczyłam z pędzącego pegaza,wyciągając seraficki miech i złoty bat z elektrum (w kształcie węża),który sam zsuną się z przedramienia do dłoni.Zamachnęłam się na oślepioną i podrapaną pazurami Flay. Upadła i potoczyła się po trawie. Usłyszałam krzyk czarnowłosego,który się na mnie rzucił.Uskoczyłam w bok i wbiłam mu miecz w plecy.Padł martwy.Jego towarzyszka wstała,wyciągnęła charkamy i zaczęła je puszczać.Odbiłam parę.Mój bat owiną się wokół jej kostek.Jeden ruch nadgarstka i z powrotem leżała na plecach.Klingę miała przystawioną do gardła.
~~~~Po roku~~~~
Na koniu szybciej się przemieszczałam niż pieszo.A miałam dość latania lub biegania w wilczej postaci.Zatrzymałam się przy jeziorku.Usłyszałam kroki odwróciłam się z dłonią na rękojeści miecza.
Zobaczyłam dziewczynę.
<Niech jakaś dziewczyna dokończy>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz