czwartek, 20 lutego 2014

Wyprawa Willow cz. VIII

Wyprawa Willow część VIII


~Zajmij się nią do czasu, aż unieszkodliwię smoka. Nic Ci nie zrobi, więc za wszelką cenę masz ją powstrzymać-wydałam naprędce polecenie Trai'owi. Spojrzał zatroskany, lecz posłuchał i poleciał zatrzymać Ariannę.
Potwór zamachnął się na mnie ogonem. Szybkim ruchem odcięłam jego kolczastą końcówkę. Spadła na podłogę pryskając krwią. Równocześnie rozległ się pisk Arianny i jej partnera. Osłoniłam się tarczą magiczną przed strzałą, którą posłała. Przy okazji uniknęłam ciosu od smoka. Drań chciał użyć swoich trujących pazurów. Usunęłam tarczę uskakując w bok. Rąbnęłam gada po szyi. Efekt był taki, że kilka łusek oderwało się, a reszta odbiła moje ostrze. Nic mu nie zrobiłam. Kątem oka dostrzegłam jak Trai dzielnie ciągnie łuczniczkę za rękaw.
Spróbowałam jeszcze raz. Tym razem wskoczyłam na głowę smoka i przyłożyłam mu między oczy. Znów posypały się łuski, a gad gwałtownym ruchem strącił mnie ze swojego łba. Potem jeszcze uderzył. Przywaliłam z impetem w ścianę, aż popękała. Nie mogłam oddychać z bólu. Pociemniało mi w oczach. Nagle strzała Arianny rozcięła mój policzek. Jej smok brał rozpęd do ostatecznego ciosu. Spojrzałam błagalnie na Trai'a.
~Duszę się...-przesłałam do niego myśl. Niemal od razu moje płuca napełniły się mroźnym, orzeźwiającym powietrzem. W końcu Trai włada wiatrem...
Nieporadnie wstałam unosząc broń. Potwór właśnie leciał ku mnie. Wybiegłam mu na przeciw pochylając się. W ostatniej chwili wyminęłam jego paszczę i skierowałam ostrze w najsłabiej osłonięte miejsce - pod skrzydło. Trafiłam dobrze. Wcisnęłam dodatkowo stopą głowicę, tak że całe półtorametrowe ostrze zanurzyło się w smoku. Rozdzierający krzyk łuczniczki oraz gada potoczył się po sali. Przeturlałam się po posadzce jak najdalej od bestii. Trai musiał przymrozić Ariannę do podłogi, bo miotała się na wszystkie strony. Jej pupil zresztą też.
-Nadal żyje...-wyszeptałam zdumiona. Należący do mnie rapier tkwił w cielsku jaszczura, więc rozejrzałam się za jakąś inną bronią. Mój wzrok padł na odciętą część ogona nabitą kolcami. Wyszarpałam kilka i tak uzbrojona natarłam na tamto żywotne bydlę. Omijając bijące skrzydła wskoczyłam mu na grzbiet. Wbiłam jeden szpikulec między łopatki, następny w kark. Potwór odchylił szyję z bólu. Wykorzystałam tę okazję nadziewając jego łeb na pozostały szpic. Smok cały zesztywniał plując krwią, wreszcie padł. Wyciągnęłam swój miecz z martwego stwora.
Arianna zawyła z furią, napinając łuk. Trai rzucił się na nią. Jakimś cudem wyszarpał jej broń, co spowodowało jeszcze większą wściekłość smoczej mistrzyni. 
-Zzabiiję Cięę Ssalicti*..-wysyczała unosząc powoli głowę.
~O matko...-przeraził się Trai. Miał czego - zamiast źrenic wojowniczki były dwie pionowe kreski. Paznokcie zmieniły się w smocze pazury. Dodatkowo wyrosły jej skrzydła, ogon oraz rogi. 

Zerwała się do lotu z rykiem. Miała kły godne lwa. Uchyliłam się przed jej rozcapierzonymi łapskam. Potem machnęłam rapierem celując w szyję. Przytrzymała ostrze jedną ręką, drugą chwyciła moje włosy. Krzyknęłam z bólu równocześnie dając jej kopniaka. Puściła, a zaraz potem sama kopnęła mnie w brzuch z taką siłą, że upadłam dwa metry dalej. 
Miecz leżał poza moim zasięgiem, Arianna zbliżała się, a jedyne co byłam w stanie zrobić to skulić się od nadmiaru cierpienia. Z pomocą przyszedł mój kochany smok. Po prostu skoczył na wojowniczkę. Tarzali się w walce tuż obok. Skorzystałam z okazji i podpełzłam do miecza.
"Ok, świetnie! Masz już broń. Teraz wstań!"-wrzasnęłam na siebie w myślach. Wzięłam głęboki wdech. Potem chwiejąc się, stanęłam. 
W między czasie moja przeciwniczka odepchęła smoka. Teraz stałyśmy naprzeciw siebie. Trai nieźle ją podrapał, ale nic poza tym. 
-Skończmy to!-warknęła rozkładając skrzydła. Zamachała nimi wzlatując nieco.
Nie mogłam się ruszyć, gdy pół-smoczyca leciała prosto na mnie. W ostatniej chwili teleportowałam się tuż za nią. Szybkim ruchem rozcięłam jej plecy. Zawyła wyginając się w łuk. Wtedy zadałam ostateczny cios wbijając ostrze między łopatki. Przeszło na wylot między piersiami. Arianna wydała jeszcze zduszony jęk. Potem umarła. 
Wyciągnęłam miecz, cofnęłam się kilka kroków i padłam zmęczona na podłogę. Białe, marmurowe płyty były ochlapane krwią. 
~Żyjesz?-zapytał Trai siadając obok.
-Już niedługo...-wyszeptałam. Bolały mnie wszystkie flaki naraz. Na pewno miałam poważne obrażenia wewnętrzne. Kaszlałam wypluwając sporo krwi.
~Poczekaj! Lecę po pomoc!-zawołał smok odlatując. Niebawem wrócił razem z Heliosem.
~Jesteś...Hmm, inny-stwierdziłam.
~Urosłem, żeby móc użyc całej swojej mocy. Zaraz Cię uleczę.-wyjaśnił. Jego róg zaświecił się, moje ciało również. 

Poczułam przyjemne ciepło. Wkrótce byłam całkowicie zdrowa i pełna energii.
-Dziękuję-szepnęłam tuląc pegazorożca, który wrócił do poprzednich rozmiarów.
~Puść, bo mnie udusisz!-parsknął, wyrywając się z moich objęć. Wstałam ze śmiechem i dotknęłam naszyjnika z Piórem Pegaza.
-I to wszystko dla takiej błyskotki...-mruknęłam. Podeszłam do martwej Arianny. Nie była już pół-smokiem, ale obok nadal leżały jej smocze skrzydła. Dotknęłam ich. Wtedy jakby ożyły i przyrosły do moich pleców. Zamachałam nimi. 
-Zobaczcie!-krzyknęłam do towarzyszy. Zaczęłam latać po sali śmiejąc się. 
-Dobra, starczy. Znikajcie!-powiedziałam do skrzydeł kiedy wreszcie wylądowałam. Zniknęły.
***
Potem jeszcze raz spotkaliśmy sfinksa. Dogonił nas u wyjścia z pałacu. Przyniósł tobołek z jedzeniem.
-Wyzwoliliście mnie spod rządów smoczej mistrzyni, jestem wam dozgonnie wdzięczna-oznajmił z głębokim ukłonem.
-Dziękujemy-odparłam biorąc jedzenie.
-A tak przy okazji, to zabrałaś coś z mojej biblioteki-przypomniał. Zajrzałam do kieszeni. Wyciągnęłam z niej małą książeczkę pod tytułem:"Jak zostać niewidzialnym-kurs w jeden dzień".
-Możesz ją zatrzymać-powiedział sfinks po czym pożegnaliśmy się. Był dzień siódmy wyprawy.
***
Droga przez Latające Wyspy bez martwienia się smokami zajęła jeden dzień. Na dole spotkaliśmy Lisa Ferdynanda. Bardzo się ucieszył na nasz widok. Ogłosił, że zaprowadzi nas prosto na tereny watahy i zamieszka w jakiejś jamie niedaleko zamku. Dotrzymał obietnicy. Dziesiątego dnia byliśmy w domu tak jak planowałam. 

Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz