czwartek, 1 maja 2014

Od Noun'a

Łaziłem po terenach watahy. A co miałem robić? Nagle usłyszałem jakiś stukot. Ktoś za mną szedł.... walić to. Szedłem dalej. Musiałem się odwrócić, bo ten ktoś ciągle za mną lazł. Śledził mnie... koń.
-Hej- powiedziałem cicho. Zwierze patrzało na mnie nie ufnie. Ale... przydałby mi się taki 'przyjaciel'. Postanowiłem go ujarzmić. Podeszłem kilka kroków, a ten się cofnął. Chciałem go zagonić na wybieg. Zacząłem biec, a ogier zaczął uciekać. Po kilku minutach byliśmy na wybiegu. Tylko ja i On. Złapałem za lonżę wiszącą na płocie i zacząłem ujarzmianie. Pacnąłem linką o podłoże i koń od razu odszedł pod płot. Nakazałem mu biec kłusem w jedną i drugą stronę. Po gdzieś tak godzinie ogier zaczął pokazywać oznaki chęci współpracy. Ucho w skierowane w moją stronę, głowa do ziemi i ruchy pyskiem jakby przeżuwał. Odwróciłem się i nasłuchiwałem. Po kilku minutach usłszałem odgłos kopyt, a potem oddech konia. Odwróciłem się powoli i pogłaskałem konia po czole. Powtórzyłem całość jeszcze kilka razy, dopóki nie byłem pewny, że koń mi ufa. Kiedy już chciałem zaprowadzić konia do stajni usłyszałem za sobą czyjś głos...
<Ktoś?>   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz