Rankiem przyszła do mnie Lucy z kubkiem pełnym gorącej herbaty z dodatkiem miodu. Przystawiła mi go do ust i czekała, aż wypiję wszystko. W między czasie mówiła:
-Jeszcze trochę, a dostałabyś zapalenia płuc. Na szczęście skończyło się tylko na przeziębienu. Poleż sobie dzisiaj tu, w cieple, dobrze?
Pokiwałam głową. Dziewczyna postawiła pusty kubek na stoliku nocnym, pożegnała się i po cichutku wyszła.
Zabrałam się do poprawiania poduszki, kiedy kątem oka dostrzegłam jakiś ruch za oknem. Spojrzałam tam. Zza szyb było widać tylko wierzchołki drzew i leniwie płynące po niebie chmury. Wzruszyłam ramionami. Coś mi się pewnie przywidziało...
Kilka następnych godzin przespałam. Gdy już dłużej nie mogłam drzemać, przywołałam swoją towarzyszkę. Błękitnowłosa demonica dotrzymywała mi towarzystwa przez resztę dnia. W porze obiadu zawitał Marcus. Przyniósł dla mnie posiłek, lecz wyczułam, że jeszcze na coś czeka. Pozwolił, żebym zjadła w spokoju, a potem zadał pierwsze pytanie. Chciał wiedzieć co się wczoraj stało. Wytłumaczyłam całe zajście, podkreślając zasługę Jacka.
-Widzisz? Nie musiałeś tak na niego naskakiwać-zakończyłam opowieść.
-Dobra, przesadziłem trochę... Zazwyczaj się tak nie zachowuję, ale wyglądało to podejrzanie. Pomyśłałem, że tamten znowu przesadził z czarami i Cię zamroził.
-Wątpię by był do tego zdolny. To nie jest zły człowiek-odparłam patrząc w dal przez okno.
-Inaczej byśmy go nie przyjęli-mruknął wstając.
-Zdrowiej!-zawołał i wyszedł. Ponownie zostałam sama. Westchnęłam zrezygnowana. Może jeszcze jedna rundka w "Chińczyka" z Haderią?
~Nawet o tym nie myśl!-krzyknęła w moich myślach demonica.
~To zmywaj się zanim mi się zachce grać w karty!~odkrzyknęłam. Nie musiałam tego powtarzać, towarzyszka zwiała słysząc tylko słowo "karty". Kiedyś przegrała w pokera magiczną pochodnię podczas partyjki z Dionizosem. Dotąd nie mogła sobie tego wybaczyć.
"-A najgorsze jest to, że ten pijaczyna grzeje sobie przy niej stopy! Co za marnotrawstwo!"-mawiała czasami z oburzeniem.
Nawet nie zauważyłam chwili, w której zasnęłam. Obudziłam się dopiero następnego dnia. Czułam się już na tyle dobrze, że po śniadaniu wyszłam z pokoju. Włóczyłam się po pałacu w poszukiwaniu Jack'a. Dreptałam właśnie jednym z korytarzy, gdy wreszcie go dostrzegłam. Szybował nad zamkiem niczym jastrząb. Podbiegłam do najbliższego okna i otworzyłam je.
-Jack!-zawołałam machając do niego energicznie ręką. Podleciał błyskawicznie. Zatrzymał się pół metra przede mną, wisząc w powietrzu.
-Zamykaj to okno, bo jeszcze bardziej się pochorujesz-rzucił mimochodem.
-No to chodź do środka-zaproponowałam wyciągając do niego dłoń. Odsunął się gwałtownie.
-Nie dotykaj mnie! Zmienisz się w sopel lodu!-krzyknął. Zaśmiałam się na te słowa.
-Nie-odparłam krótko. Był zdezorientowany.
-Panuję nad żywiołem wody, a lód to też woda. Nic mi się nie stanie-powiedziałam ponownie wyciagając dłoń. Spojrzał na nią niepewnie.
-Ale ja jestem zimny...-wymruczał.
-Świetnie się składa, bo ja od urodzenia jestem cieplejsza niż normalny człowiek. Mam zawsze 40°C. Cóż za zbieg okoliczności, nie?
-Okej, tylko potem nie miej do mnie pretensji-westchnął unosząc rękę powoli. Delikatnie dotknął mojego palca wskazującego, potem chwycił go, tak jak małe dziecko łapie czasem mamę.
-Nic mi nie jest, widzisz?-powiedziałam z uśmiechem i pociągnęłam go do środka. Wyglądało to tak jakbym trzymała balonik.
Zamknęłam okno telekinezą. Mój szósty zmysł podpowiadał, że chłopak jest mile zaskoczony.
-Nie musisz tak wisieć nade mną. Wyląduj, proszę. Tak będzie wygodniej rozmawiać.
Kiedy stał już naprzeciw mnie, zapytał:
-O czym chcesz porozmawiać?
-Po pierwsze, chciałam Ci podziękować...
-Nie ma sprawy.
-A po drugie, to... Pamiętasz co Ci obiecałam?
-Chodzi o życzenie?
-Mmm-pokiwałam głową.
-Nie kłopocz się, nic nie chcę-odparł.
-Oj, wymyśl coś! Nie znoszę mieć długów!
-Dobra, dobra....-mruknął i zamyślił się. Po chwili wyczułam, jego ożywienie. Z nieokreślonym błyskiem w oku oznajmił:
-Mam!
-Taaak?
-Chcę, żebyś...
<Jack?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz